Ostatnio Pan Piotr Zychowicz otworzył na nowo dyskusję na temat polityki Józefa Becka. Warto poświęcić chwilę temu zagadnieniu. Kiedy będę miał więcej czasu, napiszę większy artykuł na ten szeroki temat. Na razie tylko 2 wypowiedzi:
Polski minister spraw zagranicznych mówił w Sejmie 5 maja 1939 roku:
Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja skrwawiona w
wojnach na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie
sprawy tego świata ma swoją cenę wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie
znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu
ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.
A oto sprawca całego zamieszania:
Na pytanie „bić się czy nie bić?” Czesi odpowiadają „nie bić się”.
Natomiast ja odpowiadam: „bić się, ale z głową”. Nie zmienia to faktu,
że cenię pragmatyzm Czechów, który wyraził się w ich postawie w trakcie
II wojny światowej. Polacy często lekceważą Czechów za ich wybory z lat
1938-1945. A tymczasem to oni, lepiej niż Polacy wiedzieli, że nie ma co
liczyć na sojusz z Francją. A skoro tak to nie ma sensu prowadzić w
osamotnieniu wojny z Niemcami. Piotr Zychowicz
Cały artykuł na: http://histmag.org/Piotr-Zychowicz-cenie-pragmatyzm-Czechow-10074
Jako komentarz Niccolo Machiavelli (żył wprawdzie dawno, ale jego rękopisy nigdy nie spłoną:
Dla uniknięcia wojny nie należy nigdy dopuszczać do spotęgowania
nieporządku, ponieważ nie uniknie się jej, lecz tylko na twoją
niekorzyść odwlecze.
Przeto najlepszą twierdzą, jaka być może, jest przychylność ludu;
chociażbyś bowiem miał twierdze, nie ocalą cię one, jeżeli cię
nienawidzi lud, bo gdy ten chwyci za broń, nie braknie nigdy
cudzoziemców, którzy przyjdą mu z pomocą.
Czasami trzeba jako dobro oceniać mniejsze zło.
Źródło : Cytaty pochodzą z dzieła Książę, którą to lekturę każdemu obowiązkowo polecam. Więcej do niego odniesień na tym blogu się znajdzie:)
Nikt chyba nie zadał tego pozornie całkiem głupiego pytania: czy i na ile Beck kierował się Machiavellim? No to ja będę pierwszy:) Co o tym myślicie?
Czy chcemy zniszczenia Niemiec? – Nie. Byłoby to niszczenie cywilizacji
europejskiej, która jest wspólnym dobrem całej Europy. (…) Pracowałem
całe życie przeciw Niemcom, bo chciałem, żeby Polska żyła, zaś niemiecka
polityka za cel sobie postawiła jej zgubę. Myliłby się wszakże ten, kto
by sądził, że kieruje mną jakaś ślepa nienawiść do Niemców, lub że
niezdolny jestem do sprawiedliwego sądu o wartości niemieckiego narodu.
Wiele cech umysłowości i charakteru niemieckiego są przeciwne mojej
polskiej psychice, cały szereg innych narodów jest mi bliższy duchowo,
ale mam głęboki szacunek dla indywidualności każdego narodu i daleki
jestem od potępiania wszystkiego, co mi jest obce. Byłbym szczęśliwy,
gdyby stosunki wzajemne między nami a Niemcami mogły być zdrowymi
stosunkami sąsiedzkimi, opartymi na wzajemnym szacunku, który by
umożliwiał współdziałanie tam, gdzie to jest potrzebne. Niestety obawiam
się, że wiele jeszcze czasu upłynie zanim do takich stosunków dojdzie.
Do głębi niezdrowa psychologia narodu niemieckiego w stosunku do Polski
przez długi czas jeszcze będzie źródłem nieubłaganej walki i straty sił,
zarówno polskich, jak niemieckich, które by mogły być użyte na wielką
pracę cywilizacyjną obu narodów.
Co myślicie o pojęciu Narodu? Czy jest coś takiego, jak cechy narodowe, a narody pod pewnymi względami lepsze, a pod pewnymi gorsze? Jaką rolę odegrało pojęcie Narodu w polskiej historii? A może nie ma w ogóle czegoś takiego jak Naród? Zapraszam do dyskusji.
Ani katolik, ani Polak, ani nikt inny, nie mogą mieć w państwie większych praw, niż ma człowiek.
Józef Tischner
Źródło: http://cytaty.o.pl/ani-katolik-ani-polak/
Ciasne rozumienie pojęcia "Polaka-katolika" pojawiło się później, gdy rozpowszechniły się poglądy nacjonalistyczne, w dużej mierze ukształtowane pod wpływem nie tyle wierzeń religijnych, ile głoszącego walkę o byt darwinizmu społecznego
(za który sam Karol Darwin nie ponosi odpowiedzialności). To sprzyjało
powstaniu i utrwaleniu się schematu myślowego, przeciwstawiającego "nas"
- "onym". "Onymi" byli zaborcy, okupanci, kolaboranci i przedstawiciele
władzy czerpiącej legitymizację z woli obcych. "My" to byli nasi, tacy
sami, ci, którym ufamy.
Moi drodzy historycy, pasjonaci i Einsteinowie. Przez weekend prawdopodobnie będę bez Internetu, ale żeby nikomu się nie nudziło, wstawię kilka cytatów, które będą się automatycznie pojawiać co jakiś czas. Tematy są ciekawe i kontrowersyjne, można mieć różne zdanie, ale proszę o zachowanie kultury. Osoby wulgarne i posługujące się argumentami ad personum będę w miarę możliwości blokował.
Zdaje się Blogger nie pozwala w anonimowych komentarzach przyjąć sobie pseudonimu na użytek dyskusji. Dlatego proponuję na początku komentarza jakiś pseudonim napisać, żeby można było się było łatwo odnosić do cudzych argumentów.
A oto i pierwszy cytat, z pracy T. Sneydera, znaleziony w sieci:
Bodaj że z czasem trzeba będzie cokolwiek w program (PPS) wprowadzić
gwarantującego Żydom pewne prawa w owym raju polskim. (…) w tym
znaczeniu, że w program można by wprowadzić punkt w postaci uchwały
zjazdowej mówiącej specjalnie o Żydach, jako że mogą sobie w przyszłej
Polsce zostać Żydami, jeśli im się to podoba i jako że będziemy bronili
ich praw jako narodowości. No, ale to przyszłość. Józef Piłsudski, 1902.
I pytanie ode mnie: Jaka była ta "przyszłość"? Czy Polska w dwudziestoleciu międzywojennym była krajem antysemickim? Inne uwagi i opinie związane z cytatem i jego autorem również oczywiście mile widziane.
Przepraszam wszystkich, którzy chcieli komentować posty, a się nie dało. Google sobie wymyślił, że trzeba założyć konto, o czym nie miałem pojęcia. Poszperałem w ustawieniach i chyba jest już ok. Teraz powinno być można komentować anonimowo do wszystkich postów bez żadnego problemu. Wystarczy w rubryce "Komentarz jako" zaznaczyć opcję "Anonimowy".
Ostatnio przeczytałem na Facebooku pewną jakże wymowną opinię. Zachęcam do zapoznania się z nią, nie będę powtarzał, bo ze wszystkim się zgadzam. Podzielę się tylko pewną refleksją. Jako mieszkaniec Wrocławia codziennie widzę odwiedzających miasto Niemców, zachowujących się jak u siebie. Grając na niemieckim serwerze w szachy, napisałem w profilu: "Wrocław", a po jakimś czasie przeczytałem "Breslau". Wypada mi tylko przypomnieć: od 1945 roku, kiedy to Niemcy na stołkach postanowili w swojej chorej, hitlerowskiej ideologi uczynić miasto twierdzą i zniszczyć tym samym jego wiekowe piękno i kulturę, a przy okazji skazać na śmierć tysiące swoich rodaków, nie ma już czegoś takiego jak Breslau, jest Wrocław. Es ist kein Breslau, es ist Wrocław. Verstehen Sie?
Niedawno w Encyklopedii Powstań Śląskich znalazłem pewną pieśń. Może da niektórym do myślenia, ile krwią zapłacili nasi przodkowie za polskość Ziem Zachodnich i choć nie należy kierować się nienawiścią wobec Niemców, to jednak wstyd tego wysiłku nie szanować.
Emanuel Imiela, Hymn powstańców 1919
Powstańcy, naprzód! Hej, w szeregi!
Na ramię broń, do boku stal!
Wytknięta droga! Odry brzegi!
W obronie staniem modrych fal.
Do walki, marsz, o świętą ziemię,
O święte chaty, święty siew,
O śląski lud, piastowskie plemię,
O serca polskie, polską krew!
Nie spoczniem, aż ustąpi wróg,
Gdyż nas na bój prowadzi Bóg!
Wolnymi dzisiaj chcemy żyć,
I dziećmi Polski chcemy być.
Uzbrojmy dusze w twardość skały,
A mięśnie swe w żelaza hart.
Nie będzie nigdy zniewieściały
Miłości swej Ojczyzny wart.
Zginęło wielu w jej obronie.
Nie szczędź i ty więc swoich sił,
Masz na to męskie serce w łonie,
By kochał swych, a wroga bił.
Nie spoczniem, aż ustąpi wróg,
Gdyż nas na bój prowadzi Bóg!
Ojczyzna już zrzuciła pęta -
Spieszmy w rodzinny matki próg;
Niech nas utuli pierś jej święta -
Padnijmy jej do drogich nóg.
Więc marsz do walki, marsz w szeregi,
Aby się godnym Polski stać,
Niech wroga gna za Odry brzegi
Piastowski lud, powstańcza brać!
Nie spoczniem, aż ustąpi wróg,
Gdyż nas na bój prowadzi Bóg!
Wracając do tekstu na Facebooku,cieszy, że jest ktoś jeszcze, komu los prawdy historycznej nie jest obojętny. Straszne, jak kłamstwa na temat historii XX wieku wpływają negatywnie na los żyjących bohaterów. Niemcy nadal żyją za ukradzione nam pieniądze. Mam nadzieję, że któryś rząd w Polsce odważy się wreszcie odebrać należne nam za II wojnę światową niecałe 3 bln zł odszkodowania i zapewnić za to nielicznym żyjącym jeszcze powstańcom za te pieniądze bajeczny ostatni etap życia, a kraj pchnąć do przodu. Może warto też zostawić z tego kilka mld zł na odfałszowanie polskiej historii...
Pora
rozprawić się z kolejnym paskudnym mitem. Niejednokrotnie można
usłyszeć w publicznych debatach, że Polska jest i była krajem skrajnie
antysemickim, który nie tylko nie ugościł dzieci Abrahama, Izaaka i Jakuba w
sposób ludzki i godny, ale też którego obywatele mordowali Żydów. Mówi
się o "polskich" obozach zagłady, np. Auschwitz - Birkenau, które
naprawdę prowadzili Niemcy w czasie okupacji i zabijali tam Polaków,
Rosjan i przedstawicieli wielu innych narodów. To paskudne kłamstwo nie
dopuszcza faktów, które przedstawiają się następująco:
W Rzeczypospolitej Obojga Narodów gwarantowano Żydom prawa religijne i samorząd.
Z antysemityzmem powodowanym niewiedzą i czarną legendą walczyli w Polsce już pozytywiści w XIX wieku. Nie przybrał on nigdy masowych rozmiarów.
Antysemityzm w II RP był, ale mniejszy,
niż próbują nam to wmówić będące głównie własnością Niemców media.
Skupiał się przede wszystkim wokół środowisk narodowych, w których skupiali się
wówczas przede wszystkim prawnicy i lekarze - grupy, w których połowę
stanowili Żydzi, będąc tym samym konkurencją.
Antysemityzm jako ideologię wprowadził do Polski Roman Dmowski, ale nie nawoływał on do zabijania ani prześladowania Żydów, ani nawet nie wypowiadał się o nich źle. Przeciwnie, uważał ich za naród wysoko rozwinięty, który przez to wraz z Niemcami uznał jako największe zagrożenie dla tożsamości narodowej Polaków. Stąd cała ideologia, którą niektórzy szybko podłapali (patrz punkt wyżej).
Zdecydowana większość Narodu polskiego podczas II wojny światowej nie mordowała wyznawców religii mojżeszowej, a wręcz przeciwnie - z narażeniem życia swojego i swojej rodziny wielu Polaków ratowało ich przed śmiercią. Dlatego to nasi rodacy stanowią największą grupę wyróżnionych za to przez instytut Jad Waszem odznaczeniem "Sprawiedliwi wśród narodów świata".
Wielu ludzi nazywanych przez nas Żydami to tak naprawdę Polacy żydowskiego pochodzenia, kochający Polskę jako swój dom i Ojczyznę, a co najwyżej wyznający inną religię, do czego już Konstytucja 3 maja dawała oczywiście prawo.
Osoby opisane w ostatnim punkcie wyliczanki są w historii bardzo liczne, ale niektórzy i tak nie uwierzą, póki nie zobaczą. Właśnie dlatego, a także z mojej wrodzonej miłości dla szachów, odłożyłem na razie liczne propozycje kontynuacji cyklu składane przez kolegów i po dyktatorsku zdecydowałem, że następną postacią, która się w nim znajdzie, będzie Akiba Rubinstein. Pojawi się już wkrótce, już bez konieczności przytaczania powyższego wstępu, przez co post byłby za długi. Opornym pozwoli to zobaczyć, jak wielki wkład wnieśli do polskiego dziedzictwa narodowego tacy ludzie, jak on. Nie tylko szachistów zapraszam więc do lektury:)
Dzięki zajęciom na uniwerku wpadła mi do ręki pewna ciekawa przedwojenna praca, wydana dopiero po latach: W. Gottlieb, Działalność Wydawnicza, Warszawa 1989 ze wstępem Leona Marszałka. Jej autor, Wojciech Gottlieb (1884 - 1941), jest postacią idealną do przedstawienia w naszym cyklu. Dlatego chciałbym podzielić się pewną refleksją z lektury krótką notką bibliograficzną i serdecznie tę pracę każdemu polecić.
Zaczynając od wstępu narracja układa się mniej więcej tak: W. Gottlieb urodził się w Pradze, a studiował w Wiedniu, gdzie ukończył anglistykę i romanistykę i zrobił doktorat. Dostał pracę w znanym wydawnictwie w Lipsku. Był też nauczycielem w kilku miejscach. Świetnie zapowiadającą się karierą zachwiała wojna. Dostał się do rosyjskiej niewoli i musiał uciekać. Przypadek chciał, że trafił do Lublina. Poznał tam Polkę, a potem wziął z nią ślub i...
...miał gromadkę dzieci i byli szczęśliwi:) No dobra, stop, zagalopowałem się, w tym momencie należy się na chwilę zatrzymać. Można wymieniać liczne osiągnięcia autora, wydawnictwa w których pracował itd., ale to każdy może przeczytać we wstępie L. Marszałka. Mnie bardziej interesuje inna kwestia. Ze swoim
wykształceniem miał perspektywę wyciągnięcia żony z domu i
wyjazdu do Niemiec, Anglii, Stanów Zjednoczonych, Francji albo któregoś innego kraju na Zachodzie, gdzie z pewnością zarobił by więcej. Jednak postanowił zostać. Dlaczego więc człowiek tak dobrze wykształcony, znający kilka języków,
przedsiębiorczy i zwyczajnie genialny, bo wybiegający w przyszłość o
kilkadziesiąt lat (o czym za chwilkę), wybrał akurat Polskę? W książce nie znajdziemy odpowiedzi na tak postawione pytanie. Jednak fakt, że nauczył się naszej mowy nie tylko w koniecznym stopniu komunikatywnym, ale posługiwał się nią lepiej, niż większość rodowitych Polaków, świadczy o tej osobie bardzo dobrze sam za siebie. Wydaje się, że pracował ideowo, ponieważ po prostu pokochał Polskę i Polaków.
Człowiek ten ma dla Polski wielkie zasługi. Nie tylko pracował w kilku wydawnictwach i Polskim Towarzystwie Wydawnictw Książek, ale też służył polskiej nauce. Poza wspomnianą pracą był też m. in. współautorem Encyklopedii Wychowania czy autorem podręczników do języków angielskiego czy niemieckiego. Dzieła te są widać dość aktualne, ponieważ do dziś można je bez trudu kupić w Internecie, o czym usłużnie informuje wszechwiedzący Google setkami wyników ze sklepów i Allegro...
Mimo wszystko najpopularniejszym i chyba najbardziej innowacyjnym z tych dzieł jest jednak Działalność wydawnicza. Traktuje ono o zawodzie wydawcy, jego stosunkach z autorem, drukarzem, księgarzem (niegdyś to była jedna osoba:)) Znajdziemy tam też informacje o prawie autorskim w dwudziestoleciu ,swoją drogą różniącym się od dzisiejszego udziałem w jego tworzeniu specjalistów, a w mniejszym stopniu lobbystów, choć bez udziału wydawców, a także praktycznej stronie pracy wydawcy. Obejmuje ona takie zagadnienia, jak: przygotowanie rękopisów do druku, produkcja i papier, sporządzanie klisz drukarskich oraz skład i druk.
Nie wszystkie spostrzeżenia z książki są aktualne, jednak niektóre są ponadczasowe i nie dotyczą bynajmniej tylko czytelnictwa. Szczególną zasługą pracy jest moim zdaniem jest parcie Gottlieba w stronę modernizacji Ojczyzny. Pisał on na s. 22 i 23:
Udoskonalenie w naszych czasach zależne jest od stopnia specjalizacji. Można przewidywać, że także u nas specjalizacja postępować będzie coraz dalej i księgarstwo wydawnicze w coraz większej mierze stanowić będzie zawód odrębny, jakkolwiek licznymi więzami, a nade wszystko wspólnotą interesów, związany z księgarstwem sortymentowym.
Każdy naocznie może się przekonać, że autor miał pełną rację i ile takie osoby jak on - specjaliści, którzy, choć innej narodowości, wybrali sobie Polskę za dom, znaczyli i znaczą dla tego kraju. Uważam, że powtarzanie przez niektóre media i państwa ościenne kłamstw wymyślonych niegdyś przez zaborców, albo przynajmniej wpisujących się w tę logikę, jest obrazą takich ludzi, jak Wojciech Gottlieb, a że było ich wielu, to cykl będę oczywiście kontynuował:) Swoją drogą ciekawe (choć wykraczające nie co poza historię, no ale co tam, skoro "Historia to dziś, tylko cokolwiek dalej"), ilu polityków dziś jest w stanie zrozumieć przytaczane słowa w kontekście całej gospodarki, zmuszając do tego wydawców, np. poprzez nakładanie podatku VAT na książki.
Mówią, że polskość to zaściankowość, wstyd i w ogóle jakiś obciach... Zaraz, dlaczego zatem tylu ludzi znanych, mądrych i wykształconych różnych narodowości ideowo pracowało dla Polski, choć miało wybór? Co takiego przyciągało obcych do Ojczyzny, której pozostali wierni? Nie wiem. Pewnie ilu ludzi, tyle odpowiedzi. Pora jednak rozprawić się z krzywdzącym i jednostronnym mitem Polski jako kraju historycznie zacofanego, pełnego wad narodowych i nieatrakcyjnego. Oczywiście jak wszyscy Polacy mają wady i trzeba być tego świadomym, ale oskarżenia pod adresem naszego Narodu przybierają od dawna obraz jakiejś antypolskiej nagonki i paranoi. Czy Pan Zychowicz, twierdząc, że w polityce historycznej prawda nie ma znaczenia, miał rację? Optymistycznie twierdzę, że nie. Dlatego zaczynam cykl "Polacy z wyboru", ukazujący w kilku zdaniach sylwetki wielkich Polaków o różnych korzeniach. Pierwszy odcinek wkrótce. Osób jest multum, czekam na sugestie i pozdrawiam wszystkich, którym zakłamywanie historii nie jest obojętne:)
Pora przedstawić kilka faktów. Mam wrażenie, że w Polsce panuje jakaś
epidemia wypowiedzi na tematy, o których nie ma się pojęcia.
Społeczeństwo kładzie nacisk, żeby celebryci znali się na wszystkim: od
nauki po obyczajowość. Wymaga się od pana Jakubiaka, producenta piwa,
żeby znał się na polityce i homoseksualizmie. Pan Michalczewski, bokser,
wypowiada się jako ekspert od tolerancji i historii Polski. Sam już nie
wiem, może niedługo zrobią z aktora specjalistę od fizyki
teoretycznej:) Moją rolą jako historyka jest pewne rzeczy wyjaśniać.
Dlatego kilka słów na temat tolerancji.
Historia tego pojęcia
jest długa i w różnych czasach oznaczała tak naprawdę co innego. W
starożytnym Rzymie przyjmowano do panteonu bóstwa ludów podbitych i
można było oddawać im cześć, ale pod warunkiem uznawania kultu
państwowego. Dlatego uważano, że ludzie wyznający jednego Boga, np.
Żydzi, są nietolerancyjni. Oczywiście w chrześcijańskiej Europie takie
podejście odeszło w niepamięć. Polska była jednym z pionierów tolerancji
w rozumieniu współczesnym. Nie wiadomo dokładnie, jakie są jej
początki. Być może wiążą się z uniami polsko - litewskimi, które
doprowadziły do koegzystencji różnych narodowości i religii, niemożliwej
bez tolerancji i wzajemnego szacunku. Dla mnie krokiem milowym wydają
się poglądy Pawła Włodkowica głoszone m. in. w czasie soboru w
Konstancji (1414 - 1418). Była to odpowiedź na zarzuty Jana Falkenberga
przedstawione w dziele Satyra na herezje i inne nikczemności Polaków
oraz ich króla Jagiełły o korzystanie przez Polskę z pomocy pogan.
Doprowadziło to do powstania podstaw prawa międzynarodowego, opartego na
pojęciu wojny sprawiedliwej i niesprawiedliwej, zakazie używania
argumentu nawracania jako pretekstu do wojny i wolności wyznania, a
także, a może przede wszystkim prawie do obrony własnego kraju.
Stworzono więc podstawy tolerancji religijnej i w pewnym sensie
etnicznej/ narodowościowej, o ile można w tych czasach mówić o pojęciu
narodu. Oczywiście standardy tolerancji rozwijały się stopniowo. Duże w
tym zasługi parlamentaryzmu, który wymuszał na władcach pewne standardy.
Decyzję w sejmie staropolskim (król, senat, izba poselska) podejmowano
jednomyślnie. Konieczność uzyskania konsensusu powodowała wzrost
wzajemnego szacunku i preferowania szukania rozwiązań na drodze dialogu,
co wymuszało tolerancję dla odmiennych poglądów. Szukano przede
wszystkim ludzi reprezentujących interes szlachty. Nie pytano przy tym o
wyznanie. Często protestanci stanowili nawet nadreprezentację w izbie
poselskiej w stosunku do ich procentowego udziału w strukturze
społeczeństwa. Spory religijne były ostre, stałym tematem stała się
kwestia powołania kościoła narodowego, ale bardzo rzadko dochodziło do
skazywania ludzi za przekonania, szczególnie w porównaniu z inkwizycją i
stosami w zachodniej Europie. W XVI wieku Polska była
postrzegana jako kraj wysoko rozwinięty kulturalnie i bardzo
tolerancyjny. Zygmunt August, król Polski (1520 - 1572) wypowiedział
fundamentalne zdanie jako władca:
Nie jestem panem waszych sumień,
tylko strażnikiem waszych praw.
Faktem jest, że prawa te
przysługiwały w całości tylko wąskiej grupie osób: pełnoletnich
szlachciców płci męskiej (szlachta stanowiła do 10%
społeczeństwa; różnie wg różnych badaczy), ale wolność
wyznania przysługiwała także stanom niższym, czego szlachta
protestancka konsekwentnie i skutecznie broniła, obawiając się o
własne bezpieczeństwo, przy poparciu państwa. Wypada jeszcze
dodać, że na tle Zachodu (1 - 3% społeczeństwa) odsetek szlachty
był i tak wysoki. Struktura narodowościowa i religijna
Rzeczpospolitej (tylko ok. 40 % stanowili Polacy, w większości
katolicy) wymuszała poza tym wzajemny szacunek i tolerancję,
ponieważ tylko w ten sposób kraj mógł funkcjonować. Wiek XVII
przyniósł kryzys wzajemnego zaufania ze względu na wojny, które
toczyliśmy z wyznawcami innych religii, ponieważ ich wyznawców
uważano (swoją drogą często słusznie) za zdrajców. Wojny,
choroby i śmierć jednej trzeciej ludności przy znikomej wiedzy
naukowej też zrobiły swoje i dochodziło do oskarżeń niewinnych
ludzi, jednak nie w takiej skali jak na Zachodzie.
W Rzeczpospolitej Obojga narodów
nie było też nienawiści rasowej. Polska nie wzięła udziału w
kolonizacji. Nie prześladowano osób czarnoskórych. Choć w kręgach
arystokratycznych modne było posiadanie czarnoskórego sługi, gdyż
świadczyło o bogactwie właściciela, to traktowano to jako ciekawostkę,
tak jak utrzymywanie karłów, którzy zabawiali towarzystwo. Lekceważące
traktowanie takich ludzi nie brało się jednak z nienawiści, a z
niewiedzy, gdyż medycyna nie była rozwinięta i na temat ludzi chorych
panowały różne przesądy. Kiedy w XVII wieku Murzyn, nie wiem akurat
dlaczego, władający kilkoma językami (tak, w Rzeczpospolitej było to
wówczas możliwe) chciał wyjechać z Litwy do USA (gdzie jeszcze nie miał
wielu praw, o równości wobec prawa nie mówiąc), to prości ludzie
reagowali strachem, bo myśleli, że to diabeł jedzie na saniach. Nigdy
kogoś takiego nie widzieli. W żadnych sferach nie było jednak nienawiści
rasowej.
Idea tolerancji i rządów prawa nigdy jednak nie umarła,
mimo, że od XVIII wieku państwa ościenne rozgrywały różnorodność
obywateli Rzeczpospolitej dla własnych interesów i osłabiania tego
kraju. Najlepszym dowodem jest pierwsza w Europie, uznana za liberalną
jak na tamte czasy konstytucja 3 maja 1791 roku. Nie gwarantowała ona
jeszcze wolności wyznania w rozumieniu współczesnym, ale nakazywała
tolerancję wobec wyznań innych niż panujące katolickie:
Religią
narodową panującą jest i będzie wiara święta rzymska katolicka ze
wszystkiemi jej prawami. Przejście od wiary panującej do jakiegokolwiek
wyznania jest zabronione pod karami apostazji). Że zaś ta sama wiara
święta przykazuje nam kochać bliźnich naszych, przeto wszystkim ludziom,
jakiegokolwiek bądź wyznania, pokój w wierze i opiekę rządową winniśmy i
dlatego wszelkich obrządków i religij wolność w krajach polskich,
podług ustaw krajowych, warujemy.
Chociaż teoretycznie za apostazję
groziła nawet kara śmierci, to na tle absolutnych państw w Europie i
podawanej za przykład postępu rewolucji francuskiej, której symbolem
stała się gilotyna i Robbespierre ścinający kata, który ściął już
wszystkich innych, liczba ofiar za wiarę i przekonania była znikoma lub
żadna (nie znam przypadku wykonania wyroku za apostazję, choć
ograniczona wiedza nie pozwala mi twierdzić, że takowych nie było).
Natomiast tolerancja dla różnic w poglądach politycznych w tym
wcześniejszym o kilka miesięcy od francuskiego (wrzesień 1791) dokumentu
była pełna.
Wracając do komentowanego filmu, pan Michalczewski
zapomniał, że nie mogliśmy mieć 100 lat temu praw wyborczych dla
kobiet, ponieważ Polski jeszcze nie było na mapie Europy. Wzrost roli
płci pięknej przyniosła na Starym Kontynencie dopiero wojna światowa,
ponieważ kobiety musiały zastępować w pracy walczących mężczyzn.
Niepodległa Polska jako jedno z pierwszych państw na świecie dała paniom
prawo wyborcze już w 1918 roku. W Sejmie największą grupą była wówczas
endecja, co w programie pan Bosak słusznie zauważył. Wyprzedziliśmy w
ten sposób Zachód o kilkadziesiąt lat. W wielu krajach podawanych dziś
przez media głównego nurtu za przykłady demokracji, kobiety mogły
głosować dopiero po II wojnie światowej.
Wychodzi więc na to, że
Polska jest kolebką tolerancji. Zachód nie musi nas jej uczyć.
Przeciwnie, to tam powinni się uczyć na naszych doświadczeniach. Polski
sposób dochodzenia do wzajemnego szacunku i tolerancji, choć może
wolniejszy, bo trwający kilkaset lat, jest na pewno lepszy, niż
francuski bądź radziecki wariant wybicia podczas rewolucji ludzi
sprzeciwiających się (swoją drogą złym i zdecydowanie zbyt radykalnym w
drugą stronę) zmianom poprzez dojście do władzy grup skrajnie
lewicowych, jak jakobini czy później komuniści. Takie grupy domagały się
przywilejów, a potem pełni władzy, co skutkowało milionami ofiar. W
historii wolnej Polski żadna mniejszość nie otrzymała dotąd przywilejów z
racji samego bycia mniejszością. Jednocześnie jednak wszystkie grupy
mają prawo do odmienności.