Historia tego pojęcia jest długa i w różnych czasach oznaczała tak naprawdę co innego. W starożytnym Rzymie przyjmowano do panteonu bóstwa ludów podbitych i można było oddawać im cześć, ale pod warunkiem uznawania kultu państwowego. Dlatego uważano, że ludzie wyznający jednego Boga, np. Żydzi, są nietolerancyjni. Oczywiście w chrześcijańskiej Europie takie podejście odeszło w niepamięć. Polska była jednym z pionierów tolerancji w rozumieniu współczesnym. Nie wiadomo dokładnie, jakie są jej początki. Być może wiążą się z uniami polsko - litewskimi, które doprowadziły do koegzystencji różnych narodowości i religii, niemożliwej bez tolerancji i wzajemnego szacunku. Dla mnie krokiem milowym wydają się poglądy Pawła Włodkowica głoszone m. in. w czasie soboru w Konstancji (1414 - 1418). Była to odpowiedź na zarzuty Jana Falkenberga przedstawione w dziele Satyra na herezje i inne nikczemności Polaków oraz ich króla Jagiełły o korzystanie przez Polskę z pomocy pogan. Doprowadziło to do powstania podstaw prawa międzynarodowego, opartego na pojęciu wojny sprawiedliwej i niesprawiedliwej, zakazie używania argumentu nawracania jako pretekstu do wojny i wolności wyznania, a także, a może przede wszystkim prawie do obrony własnego kraju. Stworzono więc podstawy tolerancji religijnej i w pewnym sensie etnicznej/ narodowościowej, o ile można w tych czasach mówić o pojęciu narodu. Oczywiście standardy tolerancji rozwijały się stopniowo. Duże w tym zasługi parlamentaryzmu, który wymuszał na władcach pewne standardy. Decyzję w sejmie staropolskim (król, senat, izba poselska) podejmowano jednomyślnie. Konieczność uzyskania konsensusu powodowała wzrost wzajemnego szacunku i preferowania szukania rozwiązań na drodze dialogu, co wymuszało tolerancję dla odmiennych poglądów. Szukano przede wszystkim ludzi reprezentujących interes szlachty. Nie pytano przy tym o wyznanie. Często protestanci stanowili nawet nadreprezentację w izbie poselskiej w stosunku do ich procentowego udziału w strukturze społeczeństwa. Spory religijne były ostre, stałym tematem stała się kwestia powołania kościoła narodowego, ale bardzo rzadko dochodziło do skazywania ludzi za przekonania, szczególnie w porównaniu z inkwizycją i stosami w zachodniej Europie. W XVI wieku Polska była postrzegana jako kraj wysoko rozwinięty kulturalnie i bardzo tolerancyjny. Zygmunt August, król Polski (1520 - 1572) wypowiedział fundamentalne zdanie jako władca:
Nie jestem panem waszych sumień, tylko strażnikiem waszych praw.
Faktem jest, że prawa te
przysługiwały w całości tylko wąskiej grupie osób: pełnoletnich
szlachciców płci męskiej (szlachta stanowiła do 10%
społeczeństwa; różnie wg różnych badaczy), ale wolność
wyznania przysługiwała także stanom niższym, czego szlachta
protestancka konsekwentnie i skutecznie broniła, obawiając się o
własne bezpieczeństwo, przy poparciu państwa. Wypada jeszcze
dodać, że na tle Zachodu (1 - 3% społeczeństwa) odsetek szlachty
był i tak wysoki. Struktura narodowościowa i religijna
Rzeczpospolitej (tylko ok. 40 % stanowili Polacy, w większości
katolicy) wymuszała poza tym wzajemny szacunek i tolerancję,
ponieważ tylko w ten sposób kraj mógł funkcjonować. Wiek XVII
przyniósł kryzys wzajemnego zaufania ze względu na wojny, które
toczyliśmy z wyznawcami innych religii, ponieważ ich wyznawców
uważano (swoją drogą często słusznie) za zdrajców. Wojny,
choroby i śmierć jednej trzeciej ludności przy znikomej wiedzy
naukowej też zrobiły swoje i dochodziło do oskarżeń niewinnych
ludzi, jednak nie w takiej skali jak na Zachodzie.
W Rzeczpospolitej Obojga narodów nie było też nienawiści rasowej. Polska nie wzięła udziału w kolonizacji. Nie prześladowano osób czarnoskórych. Choć w kręgach arystokratycznych modne było posiadanie czarnoskórego sługi, gdyż świadczyło o bogactwie właściciela, to traktowano to jako ciekawostkę, tak jak utrzymywanie karłów, którzy zabawiali towarzystwo. Lekceważące traktowanie takich ludzi nie brało się jednak z nienawiści, a z niewiedzy, gdyż medycyna nie była rozwinięta i na temat ludzi chorych panowały różne przesądy. Kiedy w XVII wieku Murzyn, nie wiem akurat dlaczego, władający kilkoma językami (tak, w Rzeczpospolitej było to wówczas możliwe) chciał wyjechać z Litwy do USA (gdzie jeszcze nie miał wielu praw, o równości wobec prawa nie mówiąc), to prości ludzie reagowali strachem, bo myśleli, że to diabeł jedzie na saniach. Nigdy kogoś takiego nie widzieli. W żadnych sferach nie było jednak nienawiści rasowej.
Idea tolerancji i rządów prawa nigdy jednak nie umarła, mimo, że od XVIII wieku państwa ościenne rozgrywały różnorodność obywateli Rzeczpospolitej dla własnych interesów i osłabiania tego kraju. Najlepszym dowodem jest pierwsza w Europie, uznana za liberalną jak na tamte czasy konstytucja 3 maja 1791 roku. Nie gwarantowała ona jeszcze wolności wyznania w rozumieniu współczesnym, ale nakazywała tolerancję wobec wyznań innych niż panujące katolickie:
Religią narodową panującą jest i będzie wiara święta rzymska katolicka ze wszystkiemi jej prawami. Przejście od wiary panującej do jakiegokolwiek wyznania jest zabronione pod karami apostazji). Że zaś ta sama wiara święta przykazuje nam kochać bliźnich naszych, przeto wszystkim ludziom, jakiegokolwiek bądź wyznania, pokój w wierze i opiekę rządową winniśmy i dlatego wszelkich obrządków i religij wolność w krajach polskich, podług ustaw krajowych, warujemy.Chociaż teoretycznie za apostazję groziła nawet kara śmierci, to na tle absolutnych państw w Europie i podawanej za przykład postępu rewolucji francuskiej, której symbolem stała się gilotyna i Robbespierre ścinający kata, który ściął już wszystkich innych, liczba ofiar za wiarę i przekonania była znikoma lub żadna (nie znam przypadku wykonania wyroku za apostazję, choć ograniczona wiedza nie pozwala mi twierdzić, że takowych nie było). Natomiast tolerancja dla różnic w poglądach politycznych w tym wcześniejszym o kilka miesięcy od francuskiego (wrzesień 1791) dokumentu była pełna.
Wracając do komentowanego filmu, pan Michalczewski zapomniał, że nie mogliśmy mieć 100 lat temu praw wyborczych dla kobiet, ponieważ Polski jeszcze nie było na mapie Europy. Wzrost roli płci pięknej przyniosła na Starym Kontynencie dopiero wojna światowa, ponieważ kobiety musiały zastępować w pracy walczących mężczyzn. Niepodległa Polska jako jedno z pierwszych państw na świecie dała paniom prawo wyborcze już w 1918 roku. W Sejmie największą grupą była wówczas endecja, co w programie pan Bosak słusznie zauważył. Wyprzedziliśmy w ten sposób Zachód o kilkadziesiąt lat. W wielu krajach podawanych dziś przez media głównego nurtu za przykłady demokracji, kobiety mogły głosować dopiero po II wojnie światowej.
Wychodzi więc na to, że Polska jest kolebką tolerancji. Zachód nie musi nas jej uczyć. Przeciwnie, to tam powinni się uczyć na naszych doświadczeniach. Polski sposób dochodzenia do wzajemnego szacunku i tolerancji, choć może wolniejszy, bo trwający kilkaset lat, jest na pewno lepszy, niż francuski bądź radziecki wariant wybicia podczas rewolucji ludzi sprzeciwiających się (swoją drogą złym i zdecydowanie zbyt radykalnym w drugą stronę) zmianom poprzez dojście do władzy grup skrajnie lewicowych, jak jakobini czy później komuniści. Takie grupy domagały się przywilejów, a potem pełni władzy, co skutkowało milionami ofiar. W historii wolnej Polski żadna mniejszość nie otrzymała dotąd przywilejów z racji samego bycia mniejszością. Jednocześnie jednak wszystkie grupy mają prawo do odmienności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz